Kiedy widzisz to w swojej głowie

To jest podstawowy test podczas projektowania ubrań. Być może niektórzy rodzą się już z taką umiejętnością – ja musiałem się jej długo uczyć.

Pierwszym etapem, tuż po studiach, było tak zwane „myślenie na papierze”. W myśl zasady: projektowanie równa się rysowanie. Oj wiele bolesnych rozczarowań kosztowało mnie wychodzenie z tego etapu.

Kolejnym było „myślenie elementami” polegające na komponowaniu elementów, które już znam i jestem pewien ich kształtu i funkcjonalności. Okazuje się, że człowiek z potrzebą twórczego poszukiwania często łączy ze sobą elementy, które niekoniecznie współgrają, w dodatku często jest ich za dużo!

Etapem przełomowym był etap trzeci, kiedy zacząłem projektować koszule. „Myślenie wzorem i kolorem” – decydowanie o tym, które kratki nadają się do wprowadzenia do produkcji, na podstawie próbek 10cm x 10cm zmusza początkującego projektanta do niesamowitego wysiłku umysłowego. Mówię to całkiem poważnie, ja po prostu czułem jak mój mózg się zwija żeby zwizualizować koszulę na podstawie takiej próbki. (tak pewnie czuje się dział sprzedaży, któremu projektant tłumaczy, że nadruk na koszulce zmieni kolor … ;P ).

Kiedy zacząłem pracować z dzianiną rozpocząłem etap „myślenia tworzywem” – sprawdzałem, łącząc doznania organoleptyczne z wyobraźnią, czy dana konsystencja, grubość bądź sztywność materiału będzie pracować zgodnie z założeniami projektu. Powoli zaczynałem czuć się jak fachowiec i odkryłem, że najczęściej kiedy biorę materiał do reki  w mojej głowie zaczyna się potok obrazów, zazwyczaj są to ciuchy ;)

Po kilku wpadkach z formą odkryłem „myślenie proporcjami” – opracowywanie ubrania, które okrywa ciało, ma różne funkcje a przede wszystkim jest tworem 3D który funkcjonuje w ruchu.

Ostatecznie kilka lat pracy dla firm odzieżowych nauczyło mnie tzw „myślenia klientem” – bardzo ważna sprawa dla każdego kto chciałby żeby jego praca poszła w świat. Kiedy połączyłem te wszystkie rodzaje myślenia dorzucając to z czym się chyba już urodziłem czyli „myślenie detalem” nareszcie ilość nie udanych realizacji spadła do minimum. Dziś potrafię wyobrazić sobie ubranie w ten odpowiedni sposób, który powie mi czy jest to projekt trafiony i wart realizacji. Nie jest to jednak umiejętność niezawodna…

Szary jedwab należał do tych materiałów, którymi się zachwycasz w sklepie, a potem nie masz pojęcia co z nich uszyć. Dziś wiem, że takiej tkaninie trzeba spokojnie pozwolić dojrzewać, któregoś dnia na pewno zrodzi się wizja. Kiedy zrodziła się wizja na ten szczególny jedwab, wraz z nią zrodziła się obawa iż Pani Monika (krawcowa) mnie zamorduje! Tok myślenia był taki: jedwab piękny, lekki, zwiewny,, kolor niesamowity w takim tworzywie,, jedyny problem to,że jest gładki, jednolity, coś mi tu nie gra. Ach, przecież w mojej kolekcji królują paski! Masz ci los, zachciało mi się sukienki zszytej z pasków. Boże przecież to cieniutki, pół przezroczysty jedwab!! Zrobienie jednego równego, nie marszczącego się szwu graniczy z cudem, a cała sukienka z pasków?? Szczerze powiedziawszy cieszyłem się, że to nie ja będę musiał ją szyć, tym bardziej, że wzbogaciłem paski godetami (trójkątnymi wstawkami) a szycie szwów po skosie w takiej tkaninie to piekło. Dlaczego piszę o tym nagle w tym poście? Otóż jako wisienkę na torcie położę fakt, iż tej sukienki nie mogłem zobaczyć!! Migała mi, jakby za mgłą, pojawiała się na sekundę i uciekała. Oj to nie był dobry znak. Nie byłem pewien, ale postanowiłem wybadać panią Monikę i jej nastawienie.

Cudna pani Monika zachwyciła się projektem bardziej niż ja. Nawet zapomniała powiedzieć mi, że mnie zabije za te paski. Długo zastanawialiśmy się nad rodzajami szwów, rozmiarami, tym jak dopasujemy sukienkę i jak ją zapniemy, a na koniec zwierzyłem się, że „tak naprawdę to ja nie jej nie widzę”  – niech się pan nie przejmuje, ja ją widzę doskonale i jest śliczna, nie mogę się doczekać! Niech ktoś mi powie, że pani Monika nie jest skarbem!!! W dodatku zapięcie na guziczki było jej pomysłem.

 

Zwiewność tej sukienki w 100% poznacie kiedy zobaczycie co zrobiła z nią Ewa i Czacza na sesji wizerunkowej – oczywiście na mojej jeszcze-nie-istniejącej stronie ;)

PS męczy mnie cały czas pewna wizja:  kolacja w restauracji, potem on wpada do niej niby na kawę… kiedy już lądują w sypialni, on w szale namiętności traci cierpliwość przy tych guziczkach i jednym szarpnięciem rozrywa to misterne zapięcie. O ZGROZO !!