Zero waste z Joanką Z.

Znacie ją? Jeśli nie, to koniecznie poznajcie! JOANKA Z. do niedawna była dla mnie jedną z czołowych blogerek piszących o rękodziele i szyciu, a od niedawna jest moją ulubioną. Oto historia o tym, co razem zdziałaliśmy kilka tygodni temu i jak do tego doszło.

Zanim zacznę dzisiejszą opowieść wrzucam linki do kanałów Joanki, w obawie, że nie każdy dotrze do końca posta. A warto, bo na samym końcu zobaczycie efekty naszej współpracy, zatem zachęcam :). Joankę możecie obserwować na INSTAGRAMIE lub FACEBOOKU, a jeśli chcecie sprawić sobie jakiś piękny gadżet odwiedźcie jej SKLEP.

Kiedy jesienią 2017 oddałem do wydawnictwa materiał do drugiej książki „Jak szyć spódnice i sukienki” niemal natychmiast wziąłem się za przygotowania do jej promocji. Nauczony doświadczeniem z poprzedniego roku, kiedy to wydałem debiutancką książkę „O szyciu, prosto kreatywnie i modnie”, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Jednym z oczywistych kroków było poproszenie o pomoc innych blogerów. Nie jestem typowym przedstawicielem tego gatunku – zawsze po prostu robiłem swoje, nie oglądając się na innych. Nie bywałem na zlotach i konwentach blogerskich. Nie pisałem komentarzy na innych blogach, chwaląc pracę ich autorów a jednocześnie zapraszając do siebie. No i nie znałem osobiście żadnej osoby prowadzącej poczytnego bloga. W związku z tym kompletnie nie wiedziałem jak się za to zabrać? Kim są ludzie stojący za tymi blogami? Czy są sympatyczni i skorzy do współpracy? Czy pomogą mi bezinteresownie jak Magda Lipczyńska z Lans Dwa Trzy? Czy może okaże się, że są zorientowani na biznes i będą oczekiwać wynagrodzenia za pomoc w promocji? Wpadłem na pomysł, aby zaprosić kilka osób na warsztaty, które organizowałem w związku z premierą nowej książki. To była super okazja żeby się poznać i wyczuć podczas wspólnego szycia. Wybrałem blogi, które uważałem za najbardziej opiniotwórcze w szyjącym świecie i wysmarowałem stado maili do ich autorek.

Reakcje były przeróżne, jednak jedna z odpowiedzi sprawiła, że serce mi drgnęło:

„ Na wstępie: szalenie mi miło, aż podskoczyłam na krześle! :)

I naprawdę przykro mi napisać, że w tym czasie będę za granicą na urlopie. Liczę na to, że się spotkamy przy kolejnej okazji (może masz czas wpaść na warsztaty w najbliższą sobotę?)

(…) Trzymam kciuki za książkę, a gdyby pojawiła się w przyszłości podobna sposobność – daj śmiało znać!
Jeśli miałbyś ochotę na recenzję – służę!

Pozdrowienia serdeczne znad zamglonego morza!
Joanka Z. „

Od razu wyczułem bratnią duszę – radosną, otwartą i bezpretensjonalną osobowość. Ucieszony zarezerwowałem rzeczoną sobotę, kiedy to Joanka prowadziła warsztaty szycia w Warszawie. Spotkaliśmy się wieczorem na kawce, a Asia pomimo całego dnia prowadzenia zajęć tryskała energią i dobrym humorem. Przegadaliśmy kilka godzin. Ja opowiedziałem jej o swoich planach i pomysłach, ona opowiedziała mi o sobie oraz o tym, czym się zajmuje na co dzień. Właściwie natychmiast zrodził nam się pomysł na wspólną akcję:

Otóż Leśniakowi marzy się podróż przez Polskę z maszyną do szycia. Już nie raz wspominałem, że wracam do swoich korzeni, czyli do projektowania, a jednocześnie zacząłem odczuwać jakiś dziwny głód Polski. Bardzo chcę poznać swój kraj, poszukać inspiracji w krainach geograficznych, poznać ludzi i historie różnych regionów, a w każdym z miejsc, gdzie się zatrzymam, chciałbym kogoś ubrać. Joanka bez chwili zastanowienia zaoferowała mi kanapę w Gdańsku i miejsce w swojej pracowni!!!

Joanka Z. z kolei jest zorientowaną na ekologię rękodzielniczką, szyjącym samoukiem oraz fanką lasu i natury. Z wykształcenia jest historykiem sztuki i pasjonuje ją renowacja tkanin, jednak życie pokierowało ją w nieco innym kierunku. Zaczęła prowadzić własną pracownię, w której tworzy nerki i inne akcesoria w rustykalno-ekologicznej estetyce. Recycling, upcycling, repurposed, zero waste to hasła, pod którymi mogłaby się podpisać obiema rękami.

Łącząc historię Joanki i moją, postanowiliśmy wspólnie stworzyć coś dla siebie nawzajem, przerabiając stare ubrania i korzystając z resztek materiałów. Taaaak! Podjaraliśmy się niesamowicie i ustaliliśmy, że Gdańsk jest obowiązkowym przystankiem w mojej podróży. Ze spotkania wróciłem z wiarą, że mimo braku samochodu i kasy, jakimś cudem zrealizuję tę wymarzoną podróż przez kraj i spotkam więcej ludzi tak pozytywnych jak Asia. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że niebawem razem z maszynami Brother ruszę w Warsztatowe Tournée po Polsce. Jednak zanim wpadliśmy na pomysł z tournée, musiałem przetrwać czas promocji książki, w której Joanka wsparła mnie, między innymi szyjąc swoją interpretację sukienki z rozdziału 9 i chwaląc się nią na Instagramie.

Nasze spotkanie mocno przypomniało mi o moich korzeniach. Kto czytał drugą książkę, ten wie że wywodzę się z hipisowskiego zaplecza. Mój tata jest malarzem, tkaczem i rzeźbiarzem, moja mama z kolei redaktorką, mój starszy brat punkiem-stolarzem, a moja młodsza siostra-humanistka jest byłą harcerką. Wieś, las, rękodzieło i opowieści były nieodłącznymi towarzyszami mojego życia. Ludzie, wśród których dorastałem nie zastanawiali się, czy istnieją jakieś zasady tworzenia czegoś, po prostu kombinowaliśmy żeby wytworzyć to, czego potrzebowaliśmy. Dlatego nie jestem fanem zasad, lubię eksperyment i działanie zamiast studiowania reguł. Podobną osobowością jest Joanka, jak pięknie sama o sobie mówi „zawsze miała ADHD w rękach”. Robiła biżuterię, czasem coś uszyła, jeśli czegoś nie miała, kombinowała jak stworzyć to własnoręcznie. Jak to się stało, że jest dziś jedną z najbardziej rozpoznawalnych nerkowiczek?

Kilka lat temu nie znosiła nerek, wybierając się na Przystanek Woodstock uznała, że niestety nerka jest nieodzownym ekwipunkiem podczas takiego festiwalu. To, co było dostępne w sklepach kompletnie jej się nie podobało. Nie pozostało jej nic innego niż wkurzyć się, przestudiować nerkę swojego faceta, kupić w ciucholandzie kwieciste portki za złotówkę i wziąć się do roboty. Domyślacie się co było potem prawda? Kwiecista nerka wykonana ze starych spodni była wtedy ewenementem i oczywiście zrobiła furorę. Po festiwalu kilkoro znajomych zażyczyło sobie podobnych, potem znajomi znajomych i tak się zaczęło. To było mniej więcej dwa lata przed wybuchem mody na nerki w Polsce. Asia się śmieje, że kiedyś „posądzono” ją o wygenerowanie tej mody. Z pewnością miała w tym ogromny udział, sami powiedzcie, czy te nerki nie są ekstra? Kilka dni temu opublikowała zdjęcie pierwszego modelu sprzed sześciu lat i jednego z ostatniej kolekcji – niezłą drogę przeszła no nie? Dziś oprócz nerek szyje też plecaki, kosmetyczki, szaliki, kaptury, kominy i inne akcesoria.

No i tak docieramy do naszej akcji – oj dawno nie pisałem – czuć, że muszę się wyżyć! Hahaha. Kiedy razem z Małgosią z Brothera planowaliśmy trasę naszego tournée, oczywistym było, że zawitamy do Gdańska. Joanka od razu skontaktowała nas z Karoliną, która prowadzi Koty na płoty – wesołą i kolorową pracownię rękodzielniczą we Wrzeszczu (dzielnica Gdańska). Możecie ją poznać w mojej relacji z warsztatów w Trójmieście pod tym LINKIEM. Zabawa była przednia, jednak wypadłem już trochę z wprawy i prowadzenie trzech dziesięcioosobowych grup pod rząd wykończyło mnie. Swoje zrobił również dojazd i ciągłe pakowanie i rozpakowywanie maszyn z samochodu dostawczego. Słońce za oknem jednak dodawało mi sił, kiedy Karola transportowała mnie ledwie zipiącego na Niedźwiednik, czyli dzielnicę Gdańska położoną na wzgórzu, klinem wbijającym się w piękny las okalający całe Trójmiasto. No tak, to idealne miejsce dla pary leśniko-rękodzielników.

Wdrapując się po schodach wpadłem na Pawła, męża Joanki, wybierającego się na działkę do lasu szukać miejsca, w którym mógłby zbudować piec do pizzy używając cegieł, które przed południem wykopał z innego miejsca w tym lesie, gdzie kiedyś mieściła się cegielnia. Normalka nie? Czekając na Joankę wracającą z pracowni przez tenże las, zostałem nakarmiony przez jej małżonka wyśmienitym bolognese, którego broń boże nie należy podawać do spaghetti ;) Paweł jest kucharzem! Potem oglądaliśmy te blisko stuletnie cegły i podniecaliśmy się faktem, że na jednej z nich widoczny jest odcisk palca ceglarza. Następnie dowiedziałem się, że najlepszym narzędziem regeneracji post-warsztatowej jest zostać napojonym autorskim winem gospodarzy oraz doświadczyć rozmowy pełnej śmiechów i chichów do drugiej nad ranem, kiedy to padliśmy kompletnie pijani, ale oczyszczeni (tzn. ja oczyszczony i pijany a oni jedynie pijani, bo chyba nie mieli się z czego oczyszczać … ;P ).

W poniedziałek Joanka pozwoliła mi dojść do siebie a następnie przegoniła mnie po lesie zachwycona faktem, że nie wymiękam po dziesięciu minutach spaceru. Słoneczny dzień i mroźne powietrze wywiały ze mnie resztki kaca i tak zawędrowaliśmy do pracowni … NARESZCIE!!!

Ach! Jak ja uwielbiam robocze przestrzenie pełne ścinków, nitek, narzędzi, z tym nieodzownym, rękodzielniczym bajzlem. Okazało się, że Asia od dawna prowadzi na swoim blogu cykl „Po co to kupiłam?”, w którym pokazuje jak przerabia leżakujące latami materiały i stare ubrania lub takie, których z jakiegoś powodu nie nosi. W pracowni powitał mnie regał pełen takich oczekujących na renowację ciuchów oraz kilka pudeł ścinków. Od samego początku wiedziałem, że Joanka ma zupełnie inną paletę kolorów niż ja i byłem ciekaw jak sobie z tym poradzimy. Dla każdego z nas, projektowanie i szycie czegoś dla tego drugiego, było wyjściem poza strefę komfortu. Ale jak ktoś, kiedyś pięknie powiedział „nic wartościowego nie rodzi się z komfortu!”

Było oczywistym, że ja uszyję dla Asi ubranie a ona dla mnie nereczkę. Jednak postanowiliśmy działać w duchu zero waste, czyli szyć tak, aby produkować jak najmniej odpadów i korzystać z resztek. Joanka szybko znalazła ścinki do swojego projektu: oczojebne dzianinki wybijały się z tłumu pięknych, stonowanych barw, więc łatwo było je wyłowić. Ja palety kolorów dla Joanki szukałem ponad godzinę, wybór był ogromny. W końcu zdecydowałem się wykorzystać: kawałek lnianego obrusa, resztki zasłony, stare podarte dżinsy i kawałek nogawki bawełnianych spodni, który się zaplątał między resztki.

Wziąłem się za projektowanie. Musiałem wziąć pod uwagę zasadę zero waste oraz to, że na wykonanie projektu mam niecałe dwa dni. Joanka lubi delikatne kolory, takie jakby spłowiałe od słońca, ma w sobie coś z hipiski, ale też coś z kosmitki bawiącej się na dzikich, psytrance’owych imprezach w puszczach i kniejach, a do tego jest rustykalną eko-leśniczką. Chwilę zajęło mi wykombinowanie ubrania, które będzie w jej stylu a jednocześnie będzie też w mojej estetyce, która jest bardzo prosta, mocno skonstruowana i z ostrymi cięciami (uwielbiam skosy), czasem wręcz sterylna – określam ją jako estetykę retro statku kosmicznego.

To trochę dwa różne światy! Ale na tym dla mnie polega bycie projektantem: staram się wczuć w klienta i zrobić coś zgodnego z jego osobowością, a jednocześnie nie da się uniknąć zmieszania tego z moim własnym stylem, w przeciwnym razie ubranie traci autentyczność. Najfajniejsze w całym procesie jest to, że projekt żyje pod igłą, kiedy koncepcja się zmienia w trakcie wykonania. Za mało materiału? A dodamy cięcia tu i tu. A tu zrobimy wstaweczkę z tego kawałka. O! A kaptur to z tej nogawki. Ze względu na ograniczoną ilość materiałów, oraz na ekonomiczne wykorzystanie, musiałem zdrowo pociąć rękawy i kaptur. W dodatku to, że Joanka szyła obok i razem gadaliśmy o bluzie, którą tworzyłem, również wpływało na jej kształt. To był fascynujący proces, a efekt końcowy znacznie różni się od projektu.

Towarzyszyła nam Daria z trzymiesięcznym Pawłem gadając, karmiąc piersią, przewijając i cykając nam zdjęcia :). Nie spodziewałem się, że potrafię tak pracować – myślałem o sobie jak o starym kawalerze, takim trochę starym pryku, który przywykł do swojego ułożonego świata i nie lubi tracić kontroli nad przestrzenią dookoła siebie. A oto Joanka i Daria burzyły mi ten obraz – nieważne czyja pracownia, nieważni nowi ludzie dookoła, nie przeszkadza młody szkrab domagający się uwagi – jak to maluchy, jeśli tylko jest maszyna i ładna gama materiałów, to praca jest przygodą. Uwierzyłem dzięki temu doświadczeniu, że poradzę sobie z tą moją podróżą przez Polskę i szyciem w różnych miejscach, dla różnych ludzi.

Tymczasem Joanka szybko skończyła nereczkę, no w końcu jest w tym mistrzynią. Kiedy pokazała mi efekt końcowy a ja zdjąłem swoją bluzę do zdjęcia, szczeny nam opadły! Zupełnie bez porozumienia dobrała kolory tak, że idealnie się zgrywały z moim ukochanym t-shirtem. To się nazywa artystyczna telepatia

Ponieważ ja miałem jeszcze trochę roboty, Asia postanowiła uszyć mi kolejny gadżet. No i oczywiście chodziło też o to, aby wykorzystać resztki obrusu, który zużyłem na tułów i rękawy jej bluzy. Zgłosiłem zapotrzebowanie na pojemnik na nici, bo mi się plączą w pudełku z innymi przyborami, kiedy je wożę po tej Polsce.

– Ale mam pomysł! Tylko się nie patrz, chcę żeby to też była niespodzianka!

Kątem oka widziałem jak iskry lecą spod igły i czułem radochę w powietrzu. A efekt końcowy mnie rozwalił kompletnie. GENIALNE!!! Joanka podłożyła pod len watolinę i wykonała stębnowania w kształcie kory drzewa, a na okrągłych wieczkach przeszycia w kształcie słoi pnia. CUDO!

Skończyłem szycie w środę przed południem i udaliśmy się komisyjnie do lasu na sesję zdjęciową. Pragnę tylko powiedzieć, że łeb mi wybuchł, kiedy zobaczyłem płaszczyk Darii pełen genialnych rozwiązań dla młodych mam! A ja … cóż, ciąża spożywcza :D

To była długa opowieść, ale bardzo chciałem się z wami podzielić tym super doświadczeniem. To było spotkanie dwóch światów: eko-rustykalna Joanka-z vs neonowo-kosmiczny Leśniak, akcesoria vs ubrania. A to, co nas łączy to, że obydwoje jesteśmy LEŚNI!

Joanko dzięki za zaproszenie i otwartość, mam nadzieję, że w Polsce więcej jest takich ludzi! Piszcie jeśli chcecie dołączyć do naszej akcji przerabiania starych ubrań, projektowania, poznawania się i wspólnego tworzenia!

No i na koniec prezentuję wam rustykalno-retro-kosmiczną-zero-waste’ową bluzę zaprojektowaną i uszytą dla Joanki Z. Asia przyznała, że to coś trochę nowego i na pierwszy rzut oka poza jej strefą komfortu. Nie wpadłaby na to, żeby się w taką bluzę ubrać, bo nie spodziewałaby się, że może do niej pasować. A jednak pasuje i czuje się w niej sobą, czyli udało się! Miks działa.

Asia dobrze wyglądała w całym zestawie z płaszczem i plecakiem, co oznaczało, że bluza znalazła swoje miejsce w jej stylu. Byłem zadowolony, cyknąłem jej te zdjęcia, kiedy wracaliśmy już zmarznięci z lasu tętniącego życiem. Nie były to jednak ptaszki i sarenki a pijaczki i wagarowicze świętujący pierwszy dzień wiosny, dla mnie był to wymarzony początek. Oby to była nie tylko wiosna kalendarzowa, ale również wiosna mojego projektowania, które odmarza po latach strachu i rozczarowań. Z-Amen-t!

Ps. Uwierzycie, że byłem w Gdańsku pięć dni i nie zobaczyłem ani kawałka morza, za to spędziłem masę czasu w lesie? Hahahaha! No i na deser dodam, że alternatywną wersję tej historii przeczytacie w najnowszym wpisie u Joanki, ciekawe doświadczenie – poznać tę samą akcje z dwóch perspektyw.

Natomiast więcej inspiracji do szycia znajdziecie w moich książkach

Do następnego posta!