Strain of thought – to wyrażenie jakoś lepiej brzmi po angielsku. To jest pierwszy wpis w kategorii „proces twórczy”, będę zamieszczał tu krótkie relacje z przepływu procesu powstawania niektórych ubrań i nie tylko.
Pomysł na coś takiego powstał już dawno, kiedy jeszcze wykładałem w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru. Stojąc po tej drugiej stronie zobaczyłem wielu ludzi, którzy wątpią w swoje twórcze możliwości tylko dlatego, że nie są dobrymi rysownikami. Sam podczas studiów miałem ten problem. Wielu ludzi, nie tylko z branży, uważa, że projektowanie polega na robieniu pięknych rysunków żurnalowych. Tymczasem my pracujemy z materiałem, z ciałem, z detalem. Projekty powstają w głowie, wizja 3d – rysunek jest tylko formą notatki. Te wspaniałe obrazki dla największych najczęściej wykonują zawodowi rysownicy! Nie znoszę rysować! Na studiach z rysunku miałem 3+ (plusa dostałem dlatego, że ponoć mógłbym lepiej, ale się nie staram). Zatem kategoria ta powstaje po to, żeby pokazać, jak proces twórczy przepływa i przy okazji opowiedzieć o tym, że projektowanie i rysowanie to dwie różne sprawy!
Na pierwszy ogień idzie sukienka, którą Karolina określiła jako „ubranko dla pensjonariuszki szkoły prowadzonej przez zakonnice, w której jednak drzemie diablica” (w pensjonariuszce, nie szkole) . Ta diablica ukrywa się chyba w dekolcie :P
Życie tej sukienki zaczęło się podczas „badania rynku” (jak to się ładnie nazywa) w Londynie. Na witrynie jakiejś sieciówki mignęła mi piękna forma: sukienka, linia A, zakładane na siebie boki. Rany, od razu zacząłem myśleć o swojej kolekcji, obrazy popłynęły przez głowę. Szybko nabazgrałem pierwsze dwa pomysły w notesie. Tym, co rozpoczęło ten „strumień myśli”, była inna sukienka, w dodatku z siecówki. „TFU !! żenada!” mogliby powiedzieć bardziej natchnieni projektanci… Hmm o swoim stosunku do inspiracji opowiem w pierwszym wpisie do Inspiracji. A teraz wracam do sukienki.
Sukienka schowała się do mojej podświadomości i tam sobie dojrzewała. Kilka tygodni później w okresie jałowej weny wydobyłem ją z zakamarków mojej głowy. Szukałem pomysłu na materiał, który w przypływie serotoniny kupiłem, kompletnie nie wiedząc, co z niego zrobić – mieszanka wiskozy, lnu i elany w pasy (ten jaśniejszy). Plan na sukienkę zakładał dzianinę, lejącą się, drapującą, nonszalancką. Spróbowałem jednak wyobrazić ją sobie zrobioną z tkaniny – kompletnie zmieniła charakter, a ten charakter spodobał mi się. Po rozłożeniu wszystkich materiałów okazało się, że mam dwóch kandydatów – pierwotną jasno niebieską tkaninę i granatowe wiskozowe płótno w pasy ze zgrubieniami.
I tak powoli wizja się klarowała, na kolejnych kartkach mojego zeszłorocznego chińskiego organizera (którego zacząłem używać ze względu na idealny odcień papieru).
- Pierwsze pomysły krążyły jeszcze wokół mglistego wspomnienia pierwszego pomysłu. Najważniejsza była linia A połączona z szerokim pasem w talii . W wersji dzianinowej myślałem o kilku warstwach spódnicy, żeby nadać jej ten efekt dusznego falowania kiedy nogi ja podbijają w ruchu, na górze z kolei miał być drapowany szal przechodzący w dekolt i luźne rękawy trochę jak z poncza.
- Warstwy w spódnicy uznałem za przesadę, a górę postanowiłem zrobić z jednej części – bez szwów, szal ułoży się z nadmiaru dzianiny, dzięki tym zmianom będzie lżej i nieco nonszalancko.
- Kiedy postanowiłem użyć tkaniny, kompletnie zmienił się charakter sukienki, inaczej będzie pracować, żadnych szali. Skoro tkanina to może dodam koszulowy kołnierz rozchełstany? Tak! rękawy szeeeerokie i podwinięte – ten motyw się już w kolekcji pojawił, to będzie spójność, no i dzięki nim utrzymam tę nonszalancję.
- Kiedy postanawiam ostatecznie użyć ciemnego wiskozowego płótna niemal w kolorze denimu, wizja klaruje się do końca. Poprzedni materiał się trochę łamał, był sztywniejszy i tam szerokie rękawy były by ekstra. Ostateczny materiał jest nieco cięższy, bardziej zwisa niż się łamie – rękawy muszą być normalnej szerokości, po dodaniu bufek w kształcie rulonu proszą się o wysokie mankiety. Pas w związku z użyciem tkaniny mógł stać się niemal gorsetowy, pod spódnice wrzuciłem halkę z tiulu, żeby ją podnieść i dodać szelest i sprężystość do kroków pensjonarki, na koniec szczypta pieprzu – bach! kołnierz zjechał aż do dna dekoltu!
You must be logged in to post a comment.